Alkohol, panowie w mundurach i panie bez

Kilkakrotnie udało mi się niechcący nawiązać kontakt z przesympatycznymi służbami mundurowymi Mongolii. Nigdy nie usiłowałem inicjować takich spotkań, lecz mieszkając tu, czasem zwyczajnie nie da się ich uniknąć, co nakazywałby  instynkt samozachowawczy. Zrozumiałem to natychmiast po pierwszym, trwającym zaledwie sekundę spotkaniu. Umundurowany pan wyskoczył pewnego dnia z tłumu, wyrżnął mnie otwartą dłonią w ramię i uciekł zostawiając mnie samego i bardzo zdziwionego. Uderzenie nie zrobiło mi krzywdy, ale było nieco za mocne na przyjacielskie powitanie. Poczułem się jakbym przegrał w berka.

Drugi kontakt, tym razem bardzo miły miał miejsce w knajpie. Trója ślicznych skośnookich dziewczyn chichotała przy stoliku obok. Poprosiłem kelnerkę o postawienie na ich stoliku trzech piw. W podziękowaniu dostałem kilka uśmiechów i zalotnych mrugnięć. Bardzo szybko wylądowaliśmy wszyscy razem na karaoke. Przypadkowe spotkanie zamieniło się w spontaniczną imprezę. Dziewczyny ubrane były po cywilnemu i dopiero po jakimś czasie wyciągnęły szmaty akademii policyjnej przyznając się kim są. Nigdy nie zapomnę wyjścia z karaoke z dwoma policjantkami uwieszonymi na mojej szyi i trzecią czołgającą się za nami. Wyjaśniam, że odprowadziłem je prosto do taksówki, bo wkrótce kończyły się im przepustki.

Alkohol i mundury idą doskonale w parze. Przekonaliśmy się o tym odwiedzając jednostkę wojskową, która zajmuje się leniuchowaniem plus dorabianiem w sezonie wakacyjnym na turystach żądnych strzelenia, wysadzania i jazdy czołgami. Nie chcę tu powiedzieć, że zajmuje się defraudacją mienia wojskowego, bo przecież każda jedna jednostka z otwartymi rękami wita obcokrajowców by pozwolić im bawić się sprzętem za zielone. Pierwsza wizyta była rewelacyjna. Postrzelałem, pojeździłem. Rok później ciekaw byłem jak komendant inwestuje pieniądze zarobione na turystach. Podczas kolejnej sesji ekstremalnej jazdy ryczącym T-55 i strzelania do butelek przekonałem się, że gruby sierżant tylko zgrubł, pułkownikowi worki się pod oczami zrobiły od chlania, SWD się zaczął zacinać, a brama wyjazdowa na poligon już ledwo się trzyma. Tylko czołg wysprzęglał lepiej. To jakieś zmiany na lepsze w sumie były.

Kolejny pan w mundurze, tym razem mniej oficjalny, to nowy reprezentant firmy ochroniarskiej w sąsiednim supermarkecie. W miarę trzeźwy w czasie służby. Na lewym ramieniu emblemat z logo firmy: kanciaste litery SS nie do skojarzenia z niczym innym, jak tylko z III Rzeszą. Bez komentarza. Cieszą się tylko, że nie muszę nosić na bicepsie opaski z gwiazdą kompasu i napisem „turysta”.

Dlaczego tak? Bo nie wydaje mi się, żebym jako biały człowiek był tu bardzo lubiany. Wnioskuję to po pięciu nieudanych zamachach, podczas których rzucano we mnie kamieniami i szkłem. Raz zostałem trafiony w nogę. Siniaka nie było. Najbardziej spektakularny zamach miał jednak miejsce pod ambasadą USA, gdzie podczas porannego joggingu ruszyło w moją stronę z piskami auto. Przejeżdżając obok mnie wyrzucili kamola wielkości małego arbuza, by ratować się karkołomną ucieczką. Kamień upadł pół metra przede mną wbijając się w tani i zniszczony mrozami beton. Skuteczność zamachu pozwala mi myśleć że to nie Amerykanie. Co boli mnie, to fakt, że „zamach” przeprowadzono z gówn***ego azjatyckiego minivana, jednego z tych co to wydaje się, że przewrócą się na zakręcie.

Opisywałem już zdarzenie, kiedy to podczas trekkingu ochrona skonfiskowała mi plecak i formując dłonie w pistolety groziła odstrzeleniem z palców. Ponieważ nadal żyję i odzyskałem bety, wnioskuję, że palce nie posyłają pocisków.

Ostatnia sytuacja miała miejsce w knajpie Ikh Mongol, kiedy podczas koncertu Altan Urag dosiadła się do nas grupa pijanych w cztery zupy Mongołów. Szybko zaczęli się chwalić legitymacjami służbowymi. Okazało się, że to jakiś generał po cywilnemu z małą świtą. Nigdy nie byłem bardziej sceptyczny wobec pijanych oficjeli, niż wtedy. A to dlatego, że dwie rzeczy w Mongolii są pewne: zimna zima i awantura z pijanymi autochtonami. I tak, jak za sprawą dotyku czarodziejskiej wróżki generał z przyjacielskiego i obściskującego nas zamienił się w krzyczącego chama. Poczułem jak pan obok szturcha mnie pod stołem mówiąc po Mongolsku: powiedz przepraszam, powiedz przepraszam! Szybko zrobiło się nieprzyjemnie, generał zaczął się rzucać; zasugerowałem szybkie zniknięcie, lecz generał siedział na naszych kurtkach. W krótkim zamieszaniu i wśród chaosu udało się nam czmychnąć na zewnątrz. Początek tego spotkania i obściskiwanie kolegów z pracy z generałem nagrał mój gość z Polski, Łukasz. Do obejrzenia tutaj.

Porada Turystyczna

Uwaga wybierający się do Mongolii oraz przeszukujący strony internetowe w poszukiwaniu przydatnych informacji nt. Mongolii! Zebrałem kilka przydatnych informacji i wrzuciłem to do jednego worka.

Zapraszam do skorzystania z przewodnika w języku angielskim. Zaznaczam, że kopia ta przeznaczona jest do użytku niekomercyjnego. Również dla chętnych do nauki języka mongolskiego wrzucam anglojęzyczne opracowanie pt. Colloqiual Mongolian >Dostępne także tutaj<

Dla podróżnych i wagabund prezentuję zdjęcia rozkładów jazdy pociągów i autobusów. Dodatkowo legenda językowa do tychże rozkładów oraz jako bonus: namiar na biuro podróży mogące was skontaktować z jednostką wojskową, która za gotówkę (zamieszczam również ich cennik) pozwoli wam postrzelać z rodzajów broni oraz pojeździć czołgiem T-55. Zaznaczam, że nie czerpię tu żadnych profitów z reklamy oraz z całym tym półlegalnym interesem nie mam nic wspólnego.

Miłej zabawy i udanych podróży- Zimawub.

             ->  W  E  J  Ś  C  I  E  <-