
W Ułan Bator dołączyłem do koktajlu najdziwniejszych osób zebranych w jednej zamrożonej szklance. Wśród nich P., bezrobotny antropolog kursujący między Mongolią i Alaską, J., były żołnierz Bundeswehry i „emerytowany” najemnik, S., bezrobotny Brytyjczyk wracający do UB już po raz czwarty, L., aktorka z Londynu oraz Afrykanie, którzy Mongołów fascynują i łatwo znajdują tu zatrudnienie jako reklamówki szkół i firm. Bo jak to kiedyś powiedział mi polski misjonarz w Rosji: z Afrykanami to jest o tyle dobrze, że nie gubią się w śniegu.
W pewnym momencie zorientowałem się, że znajomi zaczęli zadawać mi te same pytania, które ja zadawałem kiedyś tym, którzy kończyli kontrakty i udawali się w dalszą podróż, lub powrót do domu. Jak wielu innych przede mną odbyłem w Mongolii tą samą drogę od fascynacji, przez zniesmaczenie do sentymentalnego zakończenia. Około dwudziestu osób urządziło mi huczne pożegnanie. Koleżanki z pracy zaczęły pytać czy wrócę. Co miałem powiedzieć? Że zawsze pakuję się w noc przed podróżą, ale tym razem spakowany byłem już na tydzień przed odlotem? Odpowiedziałem „może”. Ktoś zapytał co zrobię pierwsze, gdy zjawię się w domu. Pamiętam jak rok temu zapytałem o to samo Brenta wracającego do L.A. Odpowiedział, że znajdzie Mongoła i go spierze za wszystkie zniewagi jakich doznał w UB. Ja zwyczajnie dobiorę się do spiżarki w domu.
Ktoś inny zapytał czego będzie mi brakować i za czym będę tęsknić…
Chaosu, codziennych utrudnień nadających kolorytu, rewii mody futrzanych czap i skór, ruskiego kawioru, koreańskich słodyczy, restauracji z całej Azji. Przede wszystkim jednak będzie mi brakować najdziwniejszej mieszaniny ludzi z różnych środowisk i krajów z jakimi przyszło mi dzielić chwile. Nazwałem ich „upadłymi aniołami Azji”. Kolorową mieszaniną ekspatów, którzy czasem nie wiedzieli w co się pakują przyjeżdżając tu, a czasem nie mieli innego wyjścia. Gdzie indziej na świecie mógłbym sączyć piwo z grzesznym misjonarzem, spłukanym obieżyświatem i pedofilem- alkoholikiem? Ich historie mogłyby napędzić niejedną książkę o tym jak dziwne jest życie.

Historia C. z Wielkiej Brytanii to standardowy przykład z życia w Azji. Kiedy zdecydował się na przyjazd tutaj, jego mama dzwoniła do firmy strasząc, błagając, usiłując przeszkodzić w tej decyzji. W bólu pozwoliła zostać C. na pół roku. Skończyło się na kilku latach i ślubie z Mongołką w tradycyjnym stylu. Podczas ceremonii mama wyglądała mi na szczęśliwą. C. z żoną mieszkają teraz w Szanghaju.
B. nie cierpiał UB. Nawet nie wiem ile razy pakował się w jakieś kłopoty. Wrócił jednak tutaj dla prześlicznej Mongołki. Kiedy już mieli wyjeżdżać do USA okazało się, że pracowała nad swoją wizą na dwa fronty i wybrała tego drugiego. B. powrócił do stanów.
J. z Arizony poznał UB na wylot jako mormoński misjonarz. Po zakończeniu misji nie znalazł się w domu i wrócił do Mongolii na własną rękę. Nikt nie zna tego miejsca, języka i kobiet lepiej niż on. Niedawno pracował jako kierownik baru i nie stronił od drinków. Tydzień temu zaręczył się z lokalną dziewczyną.
T. podróżował po świecie i imał się różnych zawodów. Mongolia okazała się dla niego przystankiem dla odpoczynku i odłożenia nieco pieniędzy. Miał ciekawą wiedzę o tym jak kontrolować i wykorzystywać w użytecznych celach sny. T. pracuje obecnie jako kelner w Seattle.
S. to jeden z tych niesamowitych typów, którzy utrzymują kilka niewiedzących o sobie rodzin w różnych krajach. Co miesiąc zaczyna nowy interes by wyrobić na swoje kobiety. Ostatnio- jak niemal co miesiąc- splajtował.
C. to wynik miłości hipisów z Hiszpanii i Wielkiej Brytanii. Oraz chodzące nieszczęście. Przyjechał tu jakiś czas po wypadku w którym potrącony przez auto zapadł w śpiączkę. Obudził się z krwiakiem w mózgu, tykającą bombą, która oznaczała dla niego najgorszy scenariusz. W UB szybko stracił w kradzieży laptopa. Następnie po pobiciu pod mieszkaniem musiał przyklejać sobie ruszające się jedynki. Ostatnio dowiedział się, że rodzice mieli tragiczny wypadek samochodowy. Nadal mieszka w UB.
M., były wykładowca na jakimś uniwersytecie w stanach. Po wyroku. Przypuszczam że dał nogę z USA będąc na warunkowym. Pracował w całej Azji, zna kupę języków. Z Mongolii do Rosji wyjeżdżał trzy razy, lecz za każdym razem był zbyt naprany żeby przekroczyć granicę. Być tak pijanym, że nie wpuszczą cię do Rosji to całkiem imponujące. Innym razem zalany niemal w trupa opowiedział historię, z której wynikło, że jest pedofilem.
Byłby więc drugim, którego tu poznałem, bo jakkolwiek szokujące wydaje się to w rozwiniętych krajach, w Azji jest akceptowane. Co dla nas jest patologią, dla azjatów może oznaczać najczystszą, nieskazitelną miłość. I choć np. USA ściga swoich obywateli za przestępstwa popełniane w innych krajach, to prawdopodobieństwo wpadki jest małe. Pedofilów przyciąga do Azji wiele rzeczy: dziecięce prostytutki w Tajlandii, czy lolikon- dziecięcy przemysł pornograficzny w Japonii (dozwolona jest tam inicjacja seksualna nawet w wieku 13 lat). Istnieje też coś zwanego shotacon (ショタコン), czyli droga młodego chłopca. W wielu krajach Azji brakuje stosownych regulacji, a np. w Indiach, jak wskazują badania 53% nieletnich doznaje nadużyć seksualnych…
M. obecnie pozostaje w Mongolii. Pracuje w szkole.
Odszedłem jednak od tematu. Nie o tym miało być tu. Za pedofilami zdecydowanie nie będę tęsknić. Co jednak chciałem dać do zrozumienia, to fakt, że nie wszystko da się zrozumieć. Że to jest kompletnie inny świat i inna kultura, a dobro i zło nie dzieli taka sama jasna linia jak na Polskiej fladze. Wszystkie te „upadłe anioły Azji” z którymi przyszło mi dzielić minione półtorej roku doskonale mi o tym przypominały na każdym kroku. Dziś żegnam się z nimi i raczej nigdy już się nie zobaczymy. Jutro o tej porze będę siedział w samolocie niosącym mnie do domu.
Ułan Bator, 13 Grudnia 2011