Języków obcych uczyć się warto, gdyż nagroda od życia za włożony trud jest zawsze słodka. Zwłaszcza kiedy uczy się języków, których jak zakładają lokalne osoby- przyjezdni nie znają. Tak jest z chińskim i mongolskim, bo autochtoni zawsze myślą, że biały nic nie rozumie. A ponieważ nauka języka to ciąg nieporozumień i gaf, to trudno.
Od jakiegoś czasu chodziła za mną szklanka dobrej whisky. Odwiedziłem kilka barów chrząkając i pytając moim najlepszym mandaryńskim czy jest whisky. Odpowiadało mi regularnie takie zmieszane spojrzenie skrzyżowane z zażenowaniem. W ostatnim barze pocisnąłem. Wiem że jest whisky. Ostatnio było! Nic. Po angielsku też nic nie wskórałem. Poskarżyłem się swojej dziewczynie. A jak pytałeś? Odparłem, że: Yǒu wèishēng jīn ma?Parsknęła śmiechem. Wèishēng jīn (卫生巾) to podpaska. Whisky to wēishìjì (威士忌). Wyszło na to że latałem po knajpach pytając barmanki o podpaski.
Podobnie było w pierwszym roku nauki, kiedy szwędałem się po Yangshuo zagadując różnych Chińczyków. Większość mi wybaczyła tamten błąd, zwłaszcza ci starsi, ale kilka razy wystraszyłem jakieś młode dziewczyny. Okazało się, że zamiast zwrotu Chciałbym cię zapytać, czyli Wǒ xiǎng wèn nǐ yīxià (我想问你一下) mówiłem Chciałbym cię pocałować, czyli Wǒ xiǎng wěn nǐ yīxià (我想吻你一下).
Trochę lepiej z moim rozumieniem ze słuchu. Czasem słyszę jak Chińczycy komentują coś na mój temat zakładając, że nie rozumiem. To trochę jakbym słyszał głosy w ich głowach. Zdarzyło się że laski w windzie mówiły cicho: a takie włosy to bym mogła mieć. Nagminnie sprzedawcy zawyżają mi cenę i się do tego przyznają komentując to znajomym.
Ostatnio byłem na kursie który prowadzę w Software Park. To Chińska dolina krzemowa. Mam tam treningi z pracownikami jednej z największych firm na świecie produkujących mikroczipy. Ochrona w beretach, przepustki, goście w garniturach ze słuchawkami w uszach i tony elektroniki. Telefony, które może wejdą na rynek.
Siedziałem na kawie i zdawało mi się, że zza kwiatka coś po chińsku komentuje każdy mój ruch. Dopiero kiedy zebrałem się i zacząłem wychodzić zobaczyłem ochroniarza w garniaku. Obrócił się do mnie plecami, naciągnął kabelek pod usta i powiedział półgłosem: Obiekt w ruchu, obiekt w ruchu.
Najważniejszy jak dla mnie moment kiedy rozumienie języka się opłaciło miał miejsce w Ułan Bator. Mój mongolski jest słaby, ale wystarczyło go aby uratować mi parę zębów, wstrząs mózgu i nos jakim jest. Miałem wtedy ciężką noc. Nawet nie wiedziałbym jak zacząć to powiadać. Po prostu udaną noc w Ułan Bator. Dowlokłem się do nocnego sklepu po paczkę fajek i duże zimne borgio. Obok mnie kiwał się na nogach Mongoł uwieszony na również pijanej damie. Zaczął litanię: A ci ruscy *&%#$ ci #*%@ ruscy. Ja tych #%@* ruskich…
Zrozumiałem wystarczająco by się domyślić co się będzie działo. W szybie za ladą zobaczyłem jak zataczając się obchodzi mnie z tyłu i staje między mną a wyjściem. Zgarnąłem fajki, browar, a on dalej gadał: A tego ruskiego to ja #$@*&. To była ciężka noc i tylko ktoś kto mieszkał chwilę w Ułan Bator może zrozumieć co mam na myśli mówiąc, że ma się już problemów po dziurki w uszach. Obróciłem się, popatrzyłem się na niego i powiedziałem po mongolsku dwa zdania z lekcji numer jeden: Nie jestem z Rosji. Jestem z Polski.
Zamurowało go, a ja odpaliłem papierosa i wyszedłem. Dla takich chwil warto uczyć się języków obcych.