Poranek na Królowej Niepogód cz.2

030

Wschód na Babiej Górze 2015

To nie my gotujemy zupę z losu; życie robi z nami co chce, a jedyne co kontrolujemy w codzienności to własne reakcje. Bywa i tak, że trzeba przyznać się, że się zgubiło i przypomnieć sobie wszystko, o czym mówił Bear Grylls o zwiększaniu szans przetrwania.

Dzień uciekał, temperatura spadała. Zaczęliśmy mierzyć upływ czasu, trzymać wysokość, pić, sikać, dostarczać energii, pilnować ciepła. Żartować. Iść dalej przed siebie. W szarudze jakoś odnaleźliśmy miejsce, w którym wcześniej urządzaliśmy beztroski postój. Niedługo potem wyszliśmy z tego dziwnego miejsca, pięknego, ale mrocznego lasu, a on wyszedł z naszych głów i wrócił do swoich stoków czaić się na kogoś innego. Jan Długosz pisał o tym terenie, jako o bogatym w zioła, przyciągającym zielarzy chętnie odwiedzających miejsca owiane tajemnicą i magią. Trochę to rozumiem.

W chwili zachodu słońca dotarliśmy przez chaszcze na luksusowy szlak i na Sokolicę. Poczuliśmy się jak beskidzkie harpagany. Szliśmy na wschód słońca, wygraliśmy zachód, a czekała nas jeszcze cała noc. Wspinając się coraz wyżej mijaliśmy grupki i niedobitki turystów wracających na dół, zdziwionych kto o takiej porze wychodzi w górę. Przeciskaliśmy się wąskimi alejkami wiodącymi nas przez kosówkę i krok za krokiem marząc o kolacji łapaliśmy mozolnie wysokość krocząc po coraz liczniejszych piaskowcach magurskich.

Na Diablaku- czyli szczycie- wiało, bo jakżeby inaczej. Ale zaskakująco tętniło też życie, stało kilka namiotów i dało się słyszeć toasty i czuć zapach jedzenia. I paliwa rakietowego, bo w miejscu, które wybraliśmy na biwak albo rozlało się komuś paliwo do kochera, albo spadł sputnik. Przenieśliśmy się z namiotem szturmowym na sam skraj wiatrochronu- zjawiskowej ściany kamieni dającej nadzieję na przeżycie nocy przy niemal huraganowym wietrze i nie bycia przedmuchanym do najdalszych zakątków Małopolski.

Zjedliśmy zasłużoną kolację, nacieszyliśmy się nocnymi widokami, wiatrem i udaliśmy się do namiotu. Planowaliśmy sen, ale niepokoił nas ten wiatr, nazywany czasem przez lokalnych orawiakiem. Robił się coraz mocniejszy i raz nawet przewrócił mnie, kiedy wybyłem poza wiatrochron posłać siuśki na całą Polskę.

W nocy spać się nie dało i trzymaliśmy się tam chyba tylko dzięki postanowieniu, że przyszliśmy na wschód słońca i do wschodu żadna siła nas z tej góry nie przegoni. W pewnym momencie, kiedy kontemplowaliśmy zagadnienia wahające się od chodzenia w góry po latanie namiotem, wiatr zmienił kierunek i wzmocnił się i musieliśmy się ewakuować na zewnątrz i przenosić namiot modląc się, aby go nam nie wywiało z rąk. Ustawiony w bardziej osłoniętym miejscu dawał większe szanse doczekania poranka. Za to jakiś inny namiot znajdujący się teraz na krawędzi wiatrochronu zaczął zbierać baty od orawiaka. Wyglądał jak „namiot- darmowy dodatek do Pani Domu” i nie dawałem mu szans przetrwania, ale ku zaskoczeniu dotrwał do rana.

Nie spaliśmy wiele tamtej nocy i chciałbym powiedzieć, że wschód słońca był tego wart i równie spektakularny co siedem lat wcześniej, kiedy byłem tam zimą, ale odbyło się bez kolorowego przedstawienia. Najzwyczajniej powitaliśmy więc zaspane słońce, zwinęliśmy się bez śniadania i czmychnęliśmy poza zasięg wiatru omiatającego górne partie Babiej Góry. Wschód słońca miał być wisienką na torcie tego wypadu, a okazał się tylko pestką. Jak w życiu droga i wspinaczka okazały się cenniejszym doświadczeniem, niż sam szczyt. Najważniejsza dla mnie była możliwość zrobienia tego z kimś bliskim, a nie samemu. Oto jeden z powodów dla których wróciłem z Azji do naszego zapyziałego grajdołka.

W Krowiarkach zgadaliśmy się z robotnikami budującymi szlak, a oni powiedzieli nam, że wiatr był tamtej nocy nieprzeciętny. Przy okazji zwieźli nas z przełęczy swoim wysłużonym samochodem. Rozpoczął się kolejny dzień, słońce raziło, wszystko wydało mi się wypalone jego blaskiem, żywe, a coś w środku mnie znów o krok spokojniejsze. Kimając w busiku czułem się jakbym wracał do domu po tygodniowym hartowaniu się na wojownika. Pomięty od kamieni na których leżałem, obdrapany od malin w których się pogubiliśmy, na rękach wyschnięty bród, głos zaspany, morda ogorzała od wiatru…

Wschód na Babiej Górze 2008

Wschód na Babiej Górze 2008

5 uwag do wpisu “Poranek na Królowej Niepogód cz.2

  1. Góry nasze góry…. W wakacje obiecałam sobie, że jak wrócę do Polski to pójdę w góry. Oczywiście nic z tego nie wyszło – za dużo się działo wokół mnie po 2 latach nieobecności. Chociaż na rowerze po lesie pojeździłam, bo tu w tych upałach to przeważnie się nie da. Byłam zaskoczona tym jak pięknie pachnie las. Brakuje mi tego świeżego zapachu!

    • Ja zawsze jak wracam, to pędzę w góry w pierwszych dniach. A Gorce najlepiej dla mnie pachną jesienią 🙂 To mam nadzieję, że przy następnej wizycie starczy czasu na spacer…

Dodaj odpowiedź do Laotańskie Opowieści Anuluj pisanie odpowiedzi